, ALFRED SZKLARSKI--6.TOMEK WŚRÓD ŁOWCÓW GŁÓW, SZKLARSKI ALFRED 

ALFRED SZKLARSKI--6.TOMEK ...

ALFRED SZKLARSKI--6.TOMEK WŚRÓD ŁOWCÓW GŁÓW, SZKLARSKI ALFRED
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALFRED SZKLARSKI
Tomek wśród łowców głów
6.
Isla de la Mala Gente
Eleli Koghe samotnie szedł ścieżyną przez dżunglę porastającą górskie zbocza.
Natężonym wzrokiem uważnie rozglądał się po gąszczu tropikalnej zieleni. Jego
wełnistowłosą głowę zdobiły brązowo-zielono-czerwone pióra królewskiego rajskiego
ptaka. Ujęte przepasaną wysoko na czubie głowy plecionką z łyka, wyglądały jak szeroko
rozłożony wachlarz, mieniący się purpurą krwi. Według wierzeń niektórych papuaskich
plemion, pióra tego wspaniałego ptaka miały nie tylko chronić wojownika przed
zranieniem w walce, lecz były również skutecznym amuletem przeciwko puri-puri, czyli
czarom, których obawiali się nawet najodważniejsi. Mężny Eleli Koghe nigdy nie
rozstawał się ze swoim cennym pióropuszem i dlatego właśnie obdarzono go imieniem
oznaczającym w miejscowym narzeczu - Czerwony Rajski Ptak.
Niemal od chłopięcych lat był wojownikiem i myśliwym, tak jak prawie wszyscy
mężczyźni żyjący w głębi tej olbrzymiej, tajemniczej wyspy. Na prawym ramieniu niósł
teraz widome tego oznaki: łuk z palmowego drzewa, długie strzały z zadziorami, dzidę i
kamienny topór, mocno przytwierdzony łykiem do styliska z gałęzi.
Krajowiec był nagi. Jedynie biodra osłaniała opaska z białej kory. Całe
ciemnobrązowe, błyszczące ciało pomalowane było w czarne i białe pasy. Lekko wydęte
usta oraz przenikliwie spoglądające, czarne jak węgiel oczy otaczały koła z
jasnoczerwonego i żółtego barwnika. Wysuszone, nadpleśniałe świńskie ogonki,
zwisające z przedziurawionych małżowin usznych i kość kazuara w chrząstce nosowej
wskazywały, że Eleli Koghe jest osobistością wśród swoich. Na szyi przecież nosił sznur
upleciony z cienkich lian, na którym widniało zawiązanych osiem węzłów. Każdy z nich
oznaczał własnoręcznie pokonanego wroga.
Eleli Koghe szedł ostrożnie, gotów do odparcia niespodziewanej napaści. Był
przecież cząstką dżungli, w której od wieków trwała, jak w całej przyrodzie, nieustanna
walka. Atak, obrona, triumf i śmierć szły tam z sobą w parze. Zwyciężał bardziej
przedsiębiorczy, słabszy musiał ginąć, aby silniejszy mógł dalej istnieć.
Korony drzew pięły się w szaleńczym wyścigu ku niebu. W niezwykłej plątaninie
trudno nawet było odgadnąć, kto zwyciężył, a kto został zwyciężony. W dole, u stóp
leśnych olbrzymów, bujnie krzewił się drugi, jeszcze bardziej bezlitosny, niższy gąszcz
paproci, kolczastych palm, bambusów i różnych pnączy. Świat roślinny i zwierzęcy
tworzył w dżungli nierozerwalną całość w walce o zachowanie istniejącego stanu.
Drzewa i liany dusiły się wzajemnie w uściskach, owady drążyły drzewa, ptaki pożerały
owady, ludzie polowali na ptaki, a krokodyl, drapieżnik nowogwinejskiej dżungli, czyhał
na wszystkie żyjące istoty z człowiekiem włącznie. Krajowcy zamieszkujący dżunglę
również toczyli między sobą prawie nieustanne wojny i uprawiali kanibalizm.
Eleli Koghe samotnie podążał przez dżunglę do strumienia, niedawno, bowiem
odkrył miejsce, w którym łatwo można łowić ryby. Nikt z jego plemienia nie kwapił się z
pomocą. Do owego miejsca trzeba było iść przez okolicę, którą nawiedzały złe duchy.
Eleli Koghe był odważny, lecz mimo to niepokój jego potęgował się teraz z każdym
krokiem. Już niedaleko, w zielonej gęstwinie po prawej stronie ścieżyny, leżał olbrzymi,
samotny głaz. Na jego płasko ściętym szczycie, pokrytym grubą warstwą zielonożółtego
mchu, rosła kępa sękatych drzew. Ich korzenie zwisały wokół jak żółte jadowite węże i
częściowo osłaniały widoczną tuż przy ziemi czarną szczelinę. Nikt nie potrafił wyjaśnić,
w jaki sposób samotny blok skalny dostał się w głąb dżungli, lecz z pokolenia na
pokolenie wśród okolicznych mieszkańców przekazywano sobie legendę, że w ciemnej
grocie pod głazem mieszkają bardzo złe duchy. Miały posiadać ogniste oczy, z których
wyrastały żółte żądła.
W pobliżu gąszczu kryjącego samotną skałę Eleli Koghe przyspieszył kroku.
Odwrócił głowę, by przypadkiem nie napotkać zabijającego spojrzenia demona. Tędy
nawet w dzień najbezpieczniej było przechodzić w towarzystwie czarownika, znającego
różne zaklęcia.
Tym razem również udało się Eleli Koghe przejść spokojnie obok siedliska
duchów. Westchnienie ulgi wyrwało się z jego piersi. Pobiegł w kierunku brzegu
strumienia. Wkrótce usłyszał szum wody przedzierającej się przez rzeczne progi.
Las rzednął... Eleli Koghe zwolnił kroku. Zaczął się uważnie rozglądać.
Niebawem odnalazł miejsce, w którym poprzednim razem przygotował sprzęt rybacki.
Ku swemu zadowoleniu stwierdził, że owalna obręcz o średnicy ponad półtora metra jest
już zasnuta siecią utkaną w duże oczka. Z wdzięcznością spojrzał na siedzącego w niej
pająka wielkości laskowego orzecha, o włochatych, ciemnobrązowych nogach.
Pomysłowi mieszkańcy tej doliny nieraz wykorzystywali pracowitego pająka do robienia
oryginalnych sieci na ryby. W tym celu wybierali w lesie odpowiedni rozmiarami
bambus, zginali go od wierzchołka w kabłąk, a reszty pracy dokonywał za nich pająk,
który znalazłszy obręcz, nadającą się do sporządzenia pułapki na owady, zasnuwał ją
elastyczną, dość mocną i trwałą siecią, odporną nawet na wodę.
Eleli Koghe dzidą ostrożnie przepłoszył pająka, po czym kamiennym toporkiem
ściął bambus. Teraz ruszył ku pobliskiemu brzegowi strumienia. Niebawem przystanął na
dużym kamieniu. W tym właśnie miejscu rumowisko skalne częściowo tarasowało nurt
rzeki, powodując prąd wsteczny i wirowanie wody. Eleli Koghe odłożył broń. Ujął w
dłonie bambus i szerokim ruchem zagarnął siecią wodę w toni. Po jakimś czasie złowił
kilka niedużych ryb. Włożył je do siatki uplecionej z lian, a następnie zarzucił ją na
ramię; zabrał broń oraz sieć i ruszył w kierunku grupy skał, gdzie zamierzał ukryć swój
sprzęt rybacki.
Wkrótce znalazł odpowiednie miejsce. Teraz powracał do wioski wzdłuż
łagodnego, bezdrożnego zbocza górskiego. Naraz z platformy położonej na ostro ściętym
szczycie rozbrzmiały melancholijne okrzyki.
Eleli Koghe przystanął. Zaczął nasłuchiwać. Po chwili uśmiechnął się, to ptak
golove śpiewał swoją miłosną pieśń...
Eleli Koghe bez najmniejszego szmeru ostrożnie wspiął się na szczyt. Ukryty w
gąszczu przyglądał się uzdolnionemu ptakowi. Ptak ten, zwany przez nas ogrodnikiem,
jest nadzwyczaj pomysłowym budowniczym.
Na okres godów samiec golove przygotowuje w ciągu kilku miesięcy wspaniałą
salę balową. Przede wszystkim wybiera odpowiednie miejsce, jak najbardziej równe i nie
porośnięte drzewami. Dziobem i pazurkami oczyszcza ziemię z trawy, niweluje ją; jeśli
są tam jakieś krzewy, zrywa z nich liście oraz korę, aby zwiędły. Pozostawia tylko jeden
krzak i naokoło niego buduje ziemną platformę w kształcie koła o średnicy mniej więcej
jednego metra. Następnie przynosi szorstki mech i proste łodygi pewnego gatunku
storczyka, który rośnie pękami na gałęziach omszałych, wielkich drzew, by z nich zrobić
okładzinę wzmacniającą krawędź platformy. Potem zbiera w lesie gałązki i złote listki,
jagody czerwone, białe i zielone, z których układa różne wzory na swej sali godowej.
Wśród ozdób nie brak również kolorowych kwiatów, owoców, a nawet grzybków i
pięknie ubarwionych owadów. Gdy ozdoby przez dłuższe leżenie tracą świeżość, ptak je
wyrzuca i zastępuje innymi.
Eleli Koghe w skupieniu przysłuchiwał się miłosnym trelom golove. Cieszył się
razem z ptasim zalotnikiem. Krajowcy doskonale znali zwyczaje golove i uważnie
śledzili ich prace przy budowie sal godowych. Poszczególne czynności ptaka-ogrodnika
stanowiły dla nich naturalny terminarz własnych zajęć gospodarskich. Gdy golove
zaczynał drapać ziemię, kobiety wiedziały, że czas już oczyszczać miejsce na poletko.
Kiedy ptak przystępował do budowania platformy, kobiety kopały swą ziemię
zaostrzonymi kijami, natomiast, gdy wzmacniał platformę okładziną z mchu, one
ogradzały poletka, by ochronić je przed dzikami. Przystrajanie platformy różnymi
ozdobami oznaczało czas sadzenia jarzyn, ukończenie zaś budowy i miłosny śpiew były
zapowiedzią, że warzywa dojrzewają na poletkach. Dlatego też radość owładnęła sercem
Eleli Koghe. Oto nadchodziła pora żniw, sytości, śpiewów i tańców. Eleli Koghe po
cichu wycofał się z kryjówki. Niebawem był na skraju dżungli.
Tropikalny żar słoneczny uciszył życie gąszczy leśnych. Eleli Koghe bez
pośpiechu wszedł do dżungli. Miał dość czasu, by powrócić do wioski, zanim kobiety
zaczną przygotowywać przed zmierzchem główny posiłek dnia. Wtem w ciszy leśnej,
niemal jednocześnie, rozległ się świst strzały i ostry krzyk śmiertelnie ugodzonego
rajskiego ptaka. Eleli Koghe odruchowo przykucnął za pniem drzewa. Łowił uchem
trzepot skrzydeł, szelest gałęzi i głuchy odgłos padającego na ziemię ptaka. Kilka cichych
skoków przybliżyło Eleli Koghe do miejsca nieoczekiwanych łowów. Ostrożnie rozchylił
pnącza.
Zaledwie o parę kroków od niego, u stóp drzewa, pochylał się nad swym łupem
jakiś mężczyzna z łukiem w dłoni. Ubrany był w szeroki czarny pas pleciony i przepaskę
z kory. Nos, przez którego chrząstkę przegrodową przesunięta była kość kazuara,
pomalowany miał na żółto, a na policzkach widniały symetryczne czerwone pasy. Z uszu
zwisały mu wysuszone kolibry, na szyi zaś sznury muszli i psich zębów. Obok niego,
porzucone, leżały dzida i kamienny topór. Przyklęknął nad jeszcze drgającym ptakiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dodatni.htw.pl