, ALEX KAVA--MAGGIE 03.ŁOWCA DUSZ (2002), - !. SERYJNI 

ALEX KAVA--MAGGIE 03.ŁOWCA DUSZ ...

ALEX KAVA--MAGGIE 03.ŁOWCA DUSZ (2002), - !. SERYJNI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ALEX KAVA
ŁOWCA DUSZ
The Soul Catcher
Tłum.: Katarzyna Ciążyńska
Strzeż się łowcy dusz
Który zjawia się w błysku światła.
Nie wierz jego słowom.
Nie patrz mu w oczy.
Bo skradnie ci duszę.
Uwięzi ją na wieczność całą
W małym czarnym pudełku.
Anonim
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Środa
20 listopada
Okręg Suffolk, Massachusetts
nad rzeką Neponset
Eric Pratt oparł głowę o ścianę. Niszczejący tynk pękał i kruszył się, a okruchy
wpadały mu za kołnierz koszuli, przyklejając się do mokrego od potu karku niczym
robactwo, które usiłuje wpełznąć pod skórę. Na zewnątrz zrobiło się cicho - za cicho - bo
ta cisza przemielała sekundy w minuty, minuty zaś w wieczność. Czego oni tam szukają,
do jasnej cholery? Przynajmniej wreszcie przestali walić światłem latarek po brudnych
szybach.
Zmrużył oczy, żeby wypatrzyć garbate cienie swoich towarzyszy. Tkwili
rozproszeni po całym pomieszczeniu, wyczerpani i spięci, a mimo to wciąż w pogotowiu.
O zmierzchu ledwie ich widział, za to czuł zapach: kłujący nozdrza odór potu zmieszany z
czymś, co rozpoznał jako smród strachu.
„Wolność słowa. Wolność od strachu”.
I gdzież się teraz podziewa owa wolność? Gówno! Wszystko to wielkie gówno!
Dlaczego tak późno to zrozumiał?
Zwolnił uścisk dłoni, w których trzymał karabin szturmowy AR-15. Podczas
ostatniej godziny dziwnie nabrał wagi, ale tylko on dawał jako takie poczucie
bezpieczeństwa. Wstyd mu było, że z bronią czuje się pewniej, niż słuchając modlitwy z
ust mamroczącego Davida czy słów pokrzepienia przekazywanych przez Ojca za pomocą
aparatu nadawczo-odbiorczego. Zresztą jedno i drugie urwało się przed wielu godzinami.
No i w ogóle jaki pożytek ze słów, zwłaszcza w takiej sytuacji? Jaką mają moc
teraz, gdy całą szóstką znaleźli się w pułapce w tym domu letniskowym? Gdy otaczają ich
lasy najeżone agentami FBI i ATF?

Jakie słowa zdołałyby uchronić ich przed gradem kul,
skoro spadli na nich żołnierze Szatana? Wróg się zjawił, jak przepowiedział to Ojciec, i
żadne słowa go nie powstrzymają. Trzeba by czegoś więcej, żeby to osiągnąć. Słowa to
bezcelowe, niedorzeczne gówno!
I co z tego, że Bóg słucha tych bluźnierczych myśli? Niech słucha. I tak nic
gorszego nie może już mu zrobić. Bo niby co?
Eric uniósł lufę i przytknął ją do policzka. Chłodny metal przynosił spokój i
pewność siebie.
„Zabij albo zostaniesz zabity”.
Tak, akurat te słowa rozumiał i nadal im wierzył. Kiedy znów oparł głowę o ścianę,
na włosy spadł mu skruszały tynk. Wciąż przypominał Ericowi robactwo, wszy, które
zagrzebują się w tłustej skórze głowy. Zamknął oczy, żałując, że nie potrafi odstrzelić
sobie mózgu. Może by tyle nie myślał. Co się kryje za tą pieprzoną ciszą? Co oni tam
robią, do diabła? Wstrzymał oddech i zamienił się w słuch.
Z pompy w rogu nieprzerwanie kapała woda. Gdzieś tam w innym kącie zegar
odmierzał głośno sekundy. Na zewnątrz jakaś gałąź skrobała o dach. Powiał chłodny
wietrzyk, który dostał się do środka przez popękane szyby, niosąc ze sobą zapach
sosnowych igieł i odgłos liści szurających po ziemi. Natychmiast przypomniało mu to
grzechot kości w tekturowym pudełku.
,,I tyle tylko zostało. Po prostu pudełko kości”.
Kości i stary popielaty podkoszulek, podkoszulek Justina. Tyle właśnie zostało po
jego bracie. Ojciec wręczył mu to pudełko, oznajmiając, że Justin był za słaby. Że za słabo
wierzył. Że tak właśnie kończą ci, którzy nie wierzą.
Eric nie mógł pozbyć się obrazu białych kości, wyczyszczonych do cna przez dzikie
wygłodniałe zwierzęta. Nie był w stanie znieść myśli, że niedźwiedzie albo kojoty - a może
jedne i drugie - walczyły o to mięso, warcząc i rwąc je na strzępy.
I jak on ma żyć z tymi koszmarnymi wyrzutami sumienia? Dlaczego pozwolił, żeby
do tego doszło? Justin zamienił się w proch, w związki chemiczne, próbując go ratować,
przekonując do wyjazdu. A jak on, Eric, mu się odwdzięczył? Nie powinien był dopuścić,
żeby Ojciec odprawił rytuał inicjacyjny. Powinni byli zwiewać jak najdalej, gdy było to
jeszcze możliwe. Bo jaką szansę ma teraz przed sobą? Czy nie wystarczy, że po bracie
zostało tylko pudełko kości?
Wstrząsnął nim dreszcz. Wzdrygnął się i otworzył oczy, by sprawdzić, czy nikt
niczego nie zauważył. Miał jednak przed sobą tylko ciemność, która całkiem pochłonęła
wnętrze domu.
- Co się dzieje? - zaskrzypiał jakiś głos.
Eric poderwał się na nogi i zaraz przyczaił się w kucki, szykując karabin do strzału.
Dostrzegał zamaszyste, sztywne ruchy pozostałych; panika postukiwała w metalicznym
rytmie, kiedy naprędce sposobili broń.
- Davidzie, co się tam dzieje? - odezwał się znowu ten sam głos, tym razem
łagodniej; towarzyszyły mu trzaski fal radiowych.
Eric wypuścił i nabrał powietrze, wstał i osunął się wzdłuż ściany, patrząc, jak
David czołga się w stronę aparatu nadawczo-odbiorczego.
- Ciągle tu jesteśmy - wyszeptał David. - Mają nas…
- Czekajcie spokojnie - przerwał mu głos. - Mary będzie u was za piętnaście minut.
Zapadła cisza. Eric zastanawiał się, czy którykolwiek z jego towarzyszy uznał
zaszyfrowaną wiadomość Ojca za absurd. A może któregoś przynajmniej zdziwiła i
oburzyła? Wtedy usłyszał, jak David przekręca pokrętło, zmieniając kanał na piętnasty.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Eric widział, jak pozostali zbliżają
się do aparatu, z niecierpliwością wyczekując na płynące z niego polecenia, a może nawet
jakąś boską interwencję. David też chyba na coś czekał. Eric chętnie zobaczyłby jego
twarz. Czy boi się na równi z innymi? A może w dalszym ciągu odgrywa rolę
nieustraszonego przywódcy tej spartaczonej, nieprzemyślanej misji?
- Davidzie - zatrzeszczał głos z aparatu. Kanał piętnasty był bardzo źle słyszalny.
- Jesteśmy tu, Ojcze - odparł David z wyraźnym drżeniem.
Eric czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Jeżeli David się boi, to znaczy, że
jest gorzej, niż im się wydaje.
- Jaka sytuacja?
- Jesteśmy otoczeni. Na razie nie było wymiany ognia. - David urwał i zakasłał,
żeby jakoś dać upust lękowi. - Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia, musimy się
poddać.
Na Erica spłynęła nadzieja. Rozejrzał się szybko, wdzięczny, że kryje go ciemność,
wdzięczny, że koledzy nie widzą jego ulgi, nie widzą tej jego zdrady. Odłożył broń.
Rozluźnił mięśnie. Tak, oczywiście, nie ma innego wyjścia, należy się poddać. To jedyna
szansa. Poddadzą się i ten koszmar wreszcie dobiegnie kresu.
Nie pamiętał już nawet, jak długo to trwa. Od wielu godzin huczało na zewnątrz z
głośnika. Reflektory zalewały dom oślepiającym światłem. A tam, wewnątrz, aparat
warczał głosem Ojca, który wciąż przypominał im o bezwzględnej konieczności
zachowania odwagi. Eric pomyślał, że odwagę i głupotę dzieli bardzo cienka linia.
Wtem zdał sobie sprawę, że Ojciec długo nie odpowiada. Zesztywniał, wstrzymał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dodatni.htw.pl